/
Ryu /
Skręcone
prawe kolano i anemia.
Odetchnąłem
z ulgą słysząc słowa lekarza. Satoshi czekał ze mną cały czas, powtarzał że
Tomiichi jest silny i nic mu nie będzie. Miał racje. Mój brat jest silny. Dużo
silniejszy niż mi się wydawało.
-Widzisz,
to nic takiego – czerwonowłosy poklepał mnie po ramieniu uśmiechając się
delikatnie – przypilnujesz go i będzie okej.
-Tak,
dzięki że zostałeś ze mną –byłem wykończony, ale jeszcze nawet nie odwiedziłem
Tom’a.
-Idź
do niego, ja skoczę po kawę – Satoshi ponownie się uśmiechnął. Mimo tego że nie
lubiłem jego stylu ubierania się, duże spodnie z krokiem w kolanie i za duże
koszulki, przyjemnie się na niego patrzyło.
-Dzięki
– naprawdę byłem mu wdzięczy. Wstałem i powoli podszedłem do sali gdzie leżał
młody. Wziąłem głęboki oddech i zajrzałem do środka.
/
Tom /
-Wchodź,
nie chowaj się tak – było mi głupio przez bratem, pewnie znów się zadręczał.
-Jak
się czujesz? – wszedł do środka i przysiadł się do mnie.
-Trochę
mnie plecy bolą, no i noga – mruknąłem patrząc na opuchnięte kolano – a to
wszystko na własne życzenie – zaśmiałem się, a Ryu odpowiedział uśmiechem. –
Szkoda burgerów
-Trzepnę
Cię zaraz – obydwoje się śmialiśmy. – Satoshi tu jest.
Uśmiechnąłem
się w duchu, czas pobawić się w swatke, oj tak.
-Czego
się cieszysz? – Ryu spojrzał na mnie podejrzliwe a ja odpowiedziałem mu jednym
z moich przebiegłych uśmiechów.
-Mogę
wam przerwać ? – do środka wszedł temat naszej rozmowy. Kiwnąłem głową i
uśmiechałem się dalej patrząc to na jednego to na drugiego. – Dobrze się
czujesz? – Satoshi przyłożył mi rękę do czoła a ja pokazałem mu język.
-Wyśmienicie
– znów się uśmiechnąłem co dodatkowo zaskoczyło rudego.
-Chyba
naprawdę mocno przyłożyłeś tą głową – chłopak odgryzł się podając kawę mojemu
bratu.
-Skończcie
już dzieciaki – w końcu odezwał się znudzony naszą dyskusją Ryu.
Machnąłem
tylko ręką a w tym czasie wszedł lekarz.
-Jak
się Pan czuje? – spytał zaglądając w jakieś dokumenty , które trzymał w ręku.
-Dobrze
– wzruszyłem ramionami, lekarz coś zanotował i spojrzał na mnie.
-Mogę
Panu założyć gips albo ortezę na nogę.
-Żadnego
gipsu – zaprotestowałem od razu co wywołało śmiech Satoshiego.
-Dobrze
– odwrócił się do Ryu – W takim razie Pana poproszę o zakup ortezy na prawe
kolano, w naszej aptece powinna być.
-Oczywiście
– mój brat niemal podskoczył gdy lekarz zwrócił się do niego. Chyba naprawdę
był zestresowany, no i powinien się wyspać.
-Proszę
się do mnie zgłosić gdy ją pan zakupi.
Lekarz
wyszedł a ja spojrzałem na brata, uśmiechał się delikatnie do czerwonowłosego a
ten patrzył na niego jakby z troską. Miałem ochotę sam się uśmiechnąć, zamiast
tego poczułem pustkę. Na mnie nikt tak nie patrzył, jak Satoshi na mojego
brata. Nie miałem nikogo kto by… No właśnie, co? Kto by co? Przecież ja sam
nigdy nikogo nie kochałem, nawet nie wiem jak to jest. Nigdy o nikogo się nie
troszczyłem, a o mnie troszczył się tylko brat.
-Idziemy
do apteki – z zamyślenia wyrwał mnie głos brata, dopiero teraz zorientowałem
się że macha mi ręką przed oczami.
-Tak,
tak – odpowiedziałem wracając do moich myśli.
Jestem
sam. Tak cholernie samotny. Czemu akurat teraz to do mnie dochodzi? Czemu w
ogóle ja o tym myślę ? Przecież nigdy mnie to nie obchodziło. Czemu nie mam
kogoś kto mnie kocha?
Automatycznie
dotknąłem ręką opaski.
No
tak, nikt nie chce pieprzonej kaleki. Wyglądam jak jakiś potwór więc kto miałby
mnie kochać? Albo kto by się mnie nie brzydził?
Obudziłem
się z paskudnym humorem. Mimo tego że dziś wychodziłem ze szpitala wcale nie miałem
ochoty na nic. Kompletnie na nic. Zarzuciłem plecak na ramię i wstałem łapiąc
za kule. Tak, dostałem kulę i ortezę na 4 tygodnie. Kuśtykałem powoli po
szpitalnym korytarzu kierując się w stronę windy. Ryu czekał na mnie przed
budynkiem, specjalnie się wlekłem, wiedziałem że pewnie jest tam z Satoshim,
nie miałem ochoty na nich patrzeć. Nie teraz.
-Kurwa
– czułem że źle oparłem kulę i zaraz wyląduje z hukiem na podłodze. Otwarłem
oczy w szoku, gdy zamiast bólu poczułem jak ktoś mnie złapał, i mocno obejmował
od tyłu. Odwróciłem powoli głowę w kierunku mojego wybawcy i zamarłem.
-Itachi
– wyszeptałem w szoku patrząc na bruneta.
-Poczekaj,
podam Ci kule – zachwiałem się gdy mnie puścił i musiałem się oprzeć na
skręconym kolanie co wywołało fale bólu, wykrzywiłem się, cały czas nie dowierzałem że brunet tutaj jest. Podał mi kule i uśmiechnął się delikatnie,
odetchnąłem z ulgą opierając się o nie.
-Co
Ty tu robisz? – ocknąłem się wreszcie, i spojrzałem pytająco na bruneta.
-Właściwie,
to długa historia – odpowiedział drapiąc się po głowie.
-Przez
okoliczności, wolno chodzę a muszę dostać się przed szpital – mruknąłem
zaczynając znów kuśtykać, Itachi szedł obok mnie, zaśmiał się słysząc moje
słowa.
-
Moja matka tu leży – spojrzałem na niego, przez co omal nie straciłem
równowagi. Nie wyglądał jakby chciał drążyć temat więc ja tego nie robiłem. Z
ulgą oparłem się o chłodną ściankę windy. – Jak to zrobiłeś? – spytał
zmieniając temat, tak jak się tego spodziewałem.
-Spadłem
ze schodów – poczułem się naprawdę głupio, zwłaszcza że brunet się zaśmiał.
Prychnąłem obrażony i spojrzałem na elektroniczny wyświetlacz, który zmieniał
cyferki. Kątem oka zauważyłem że Itachi przygląda mi się, no tak, w końcu
jestem paskudną kaleką.
Gdy
tylko winda się zatrzymała czym prędzej wyszedłem, brunet nieco zdziwiony
wyszedł za mną. Niestety w moim stanie nie byłem w stanie mu uciec więc nawet
nie próbowałem.
Stanąłem
rozglądając się po parkingu, jednak nie widziałem nigdzie samochodu brata, czy
Satoshiego, co dodatkowo mnie rozzłościło. Nerwowo wyciągnąłem komórkę z
kieszeni spodni i wybrałem odpowiedni numer.
-Przepraszam,
coś mi wypadło, masz klucze, zadzwoń po taksówkę – prychnąłem rozdrażniony i
rozłączyłem się, pewnie taksówką sobie wrócę.
-Coś
nie tak Tom? – spojrzałem zaskoczony na bruneta. Po co on tu jeszcze stoi.
Zmrużyłem gniewnie oczy.
-Nic
– odburknąłem pod nosem. Rozejrzałem się w poszukiwaniu taksówki, jakie te kule
są uciążliwe.
-Podwieź
Cię ? – kiwnąłem głową, Itachi wskazał swój samochód, więc zacząłem kuśtykać w
jego kierunku. Lepsza ta opcja niż taksi.
Brunet uparł się że odprowadzi mnie
pod same drzwi, nie mając wyjścia zgodziłem się.
-Wejdziesz?
– zapytałem , samemu wchodząc do środka.
-Właściwie
to się trochę śpieszę, ale jakbyś czegoś potrzebował to dzwoń – Itachi wcisnął mi
wizytówkę w dłoń i zniknął na schodach.
Zamrugałem zdziwiony i zamknąłem drzwi.
Schowałem kawałek papieru do kieszeni i poszedłem do salonu.