wtorek, 22 października 2013

4. Chyba naprawdę mocno przyłożyłeś tą głową

/ Ryu /

Skręcone prawe kolano i anemia.

Odetchnąłem z ulgą słysząc słowa lekarza. Satoshi czekał ze mną cały czas, powtarzał że Tomiichi jest silny i nic mu nie będzie. Miał racje. Mój brat jest silny. Dużo silniejszy niż mi się wydawało.

-Widzisz, to nic takiego – czerwonowłosy poklepał mnie po ramieniu uśmiechając się delikatnie – przypilnujesz go i będzie okej.

-Tak, dzięki że zostałeś ze mną –byłem wykończony, ale jeszcze nawet nie odwiedziłem Tom’a.

-Idź do niego, ja skoczę po kawę – Satoshi ponownie się uśmiechnął. Mimo tego że nie lubiłem jego stylu ubierania się, duże spodnie z krokiem w kolanie i za duże koszulki, przyjemnie się na niego patrzyło.

-Dzięki – naprawdę byłem mu wdzięczy. Wstałem i powoli podszedłem do sali gdzie leżał młody. Wziąłem głęboki oddech i zajrzałem do środka.


/ Tom /

-Wchodź, nie chowaj się tak – było mi głupio przez bratem, pewnie znów się zadręczał.

-Jak się czujesz? – wszedł do środka i przysiadł się do mnie.

-Trochę mnie plecy bolą, no i noga – mruknąłem patrząc na opuchnięte kolano – a to wszystko na własne życzenie – zaśmiałem się, a Ryu odpowiedział uśmiechem. – Szkoda burgerów

-Trzepnę Cię zaraz – obydwoje się śmialiśmy. – Satoshi tu jest.

Uśmiechnąłem się w duchu, czas pobawić się w swatke, oj tak.

-Czego się cieszysz? – Ryu spojrzał na mnie podejrzliwe a ja odpowiedziałem mu jednym z moich przebiegłych uśmiechów.

-Mogę wam przerwać ? – do środka wszedł temat naszej rozmowy. Kiwnąłem głową i uśmiechałem się dalej patrząc to na jednego to na drugiego. – Dobrze się czujesz? – Satoshi przyłożył mi rękę do czoła a ja pokazałem mu język.

-Wyśmienicie – znów się uśmiechnąłem co dodatkowo zaskoczyło rudego.

-Chyba naprawdę mocno przyłożyłeś tą głową – chłopak odgryzł się podając kawę mojemu bratu.

-Skończcie już dzieciaki – w końcu odezwał się znudzony naszą dyskusją Ryu.
Machnąłem tylko ręką a w tym czasie wszedł lekarz.

-Jak się Pan czuje? – spytał zaglądając w jakieś dokumenty , które trzymał w ręku.

-Dobrze – wzruszyłem ramionami, lekarz coś zanotował i spojrzał na mnie.

-Mogę Panu założyć gips albo ortezę na nogę.

-Żadnego gipsu – zaprotestowałem od razu co wywołało śmiech Satoshiego.


-Dobrze – odwrócił się do Ryu – W takim razie Pana poproszę o zakup ortezy na prawe kolano, w naszej aptece powinna być.

-Oczywiście – mój brat niemal podskoczył gdy lekarz zwrócił się do niego. Chyba naprawdę był zestresowany, no i powinien się wyspać.

-Proszę się do mnie zgłosić gdy ją pan zakupi.

Lekarz wyszedł a ja spojrzałem na brata, uśmiechał się delikatnie do czerwonowłosego a ten patrzył na niego jakby z troską. Miałem ochotę sam się uśmiechnąć, zamiast tego poczułem pustkę. Na mnie nikt tak nie patrzył, jak Satoshi na mojego brata. Nie miałem nikogo kto by… No właśnie, co? Kto by co? Przecież ja sam nigdy nikogo nie kochałem, nawet nie wiem jak to jest. Nigdy o nikogo się nie troszczyłem, a o mnie troszczył się tylko brat.

-Idziemy do apteki – z zamyślenia wyrwał mnie głos brata, dopiero teraz zorientowałem się że macha mi ręką przed oczami.

-Tak, tak – odpowiedziałem wracając do moich myśli.

Jestem sam. Tak cholernie samotny. Czemu akurat teraz to do mnie dochodzi? Czemu w ogóle ja o tym myślę ? Przecież nigdy mnie to nie obchodziło. Czemu nie mam kogoś kto mnie kocha?

Automatycznie dotknąłem ręką opaski.

No tak, nikt nie chce pieprzonej kaleki. Wyglądam jak jakiś potwór więc kto miałby mnie kochać? Albo kto by się mnie nie brzydził?



Obudziłem się z paskudnym humorem. Mimo tego że dziś wychodziłem ze szpitala wcale nie miałem ochoty na nic. Kompletnie na nic. Zarzuciłem plecak na ramię i wstałem łapiąc za kule. Tak, dostałem kulę i ortezę na 4 tygodnie. Kuśtykałem powoli po szpitalnym korytarzu kierując się w stronę windy. Ryu czekał na mnie przed budynkiem, specjalnie się wlekłem, wiedziałem że pewnie jest tam z Satoshim, nie miałem ochoty na nich patrzeć. Nie teraz.

-Kurwa – czułem że źle oparłem kulę i zaraz wyląduje z hukiem na podłodze. Otwarłem oczy w szoku, gdy zamiast bólu poczułem jak ktoś mnie złapał, i mocno obejmował od tyłu. Odwróciłem powoli głowę w kierunku mojego wybawcy i zamarłem.

-Itachi – wyszeptałem w szoku patrząc na bruneta.

-Poczekaj, podam Ci kule – zachwiałem się gdy mnie puścił i musiałem się oprzeć na skręconym kolanie co wywołało fale bólu, wykrzywiłem się, cały czas nie dowierzałem że brunet tutaj jest. Podał mi kule i uśmiechnął się delikatnie, odetchnąłem z ulgą opierając się o nie.

-Co Ty tu robisz? – ocknąłem się wreszcie, i spojrzałem pytająco na bruneta.

-Właściwie, to długa historia – odpowiedział drapiąc się po głowie.

-Przez okoliczności, wolno chodzę a muszę dostać się przed szpital – mruknąłem zaczynając znów kuśtykać, Itachi szedł obok mnie, zaśmiał się słysząc moje słowa.

- Moja matka tu leży – spojrzałem na niego, przez co omal nie straciłem 
równowagi. Nie wyglądał jakby chciał drążyć temat więc ja tego nie robiłem. Z ulgą oparłem się o chłodną ściankę windy. – Jak to zrobiłeś? – spytał zmieniając temat, tak jak się tego spodziewałem.

-Spadłem ze schodów – poczułem się naprawdę głupio, zwłaszcza że brunet się zaśmiał. Prychnąłem obrażony i spojrzałem na elektroniczny wyświetlacz, który zmieniał cyferki. Kątem oka zauważyłem że Itachi przygląda mi się, no tak, w końcu jestem paskudną kaleką.

Gdy tylko winda się zatrzymała czym prędzej wyszedłem, brunet nieco zdziwiony wyszedł za mną. Niestety w moim stanie nie byłem w stanie mu uciec więc nawet nie próbowałem.

Stanąłem rozglądając się po parkingu, jednak nie widziałem nigdzie samochodu brata, czy Satoshiego, co dodatkowo mnie rozzłościło. Nerwowo wyciągnąłem komórkę z kieszeni spodni i wybrałem odpowiedni numer.

-Przepraszam, coś mi wypadło, masz klucze, zadzwoń po taksówkę – prychnąłem rozdrażniony i rozłączyłem się, pewnie taksówką sobie wrócę.

-Coś nie tak Tom? – spojrzałem zaskoczony na bruneta. Po co on tu jeszcze stoi. Zmrużyłem gniewnie oczy.

-Nic – odburknąłem pod nosem. Rozejrzałem się w poszukiwaniu taksówki, jakie te kule są uciążliwe.

-Podwieź Cię ? – kiwnąłem głową, Itachi wskazał swój samochód, więc zacząłem kuśtykać w jego kierunku. Lepsza ta opcja niż taksi.

 Brunet uparł się że odprowadzi mnie pod same drzwi, nie mając wyjścia zgodziłem się.
-Wejdziesz? – zapytałem , samemu wchodząc do środka.


-Właściwie to się trochę śpieszę, ale jakbyś czegoś potrzebował to dzwoń – Itachi wcisnął mi wizytówkę w dłoń i zniknął na schodach.

 Zamrugałem zdziwiony i zamknąłem drzwi. Schowałem kawałek papieru do kieszeni i poszedłem do salonu.

3 komentarze:

  1. Ciekawie się zaczyna, mimo iż dopiero kilka notek to widać potencjał, troszkę błędów głownie przecinki , i co mnie poraziło to "sfatka" pisze się swatka , ale ich liczba nie przeszkadza w czytaniu:D

    Czekam na next:d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za uwagę, staram się poprawiać błędy, ale jak widać coś zawsze mi umknie :) Swatka już poprawiona

      Usuń
  2. Kiedy następny rozdział? :3

    OdpowiedzUsuń